piątek, 17 kwietnia 2015

5. Falsyfikat, bunt i szafa

Brak komentarzy:

Siedzieli pod oknem sali matematycznej czekając na wyjście profesora. Na szczęście Adbeh nigdy nie patrzył przez nie, bojąc się znaleźć tam świdrujące oczy Leny. W końcu nauczyciel wyszedł z klasy, a chłopcy szybko wepchnęli Lenę do środka przez otwarte okno. Gdy zorientowali się, że jest bezpiecznie dołączyli do dziewczyny. Alra pociągnął za klamkę kantorka. Drzwi były zamknięte.
- Zamknięte.
- Widzimy, idioto. - odburknęła Lena. Na szczęście Dziak był na to przygotowany.
- Zdajcie się na mnie - chłopak wyjął wsuwkę z włosów Leny. Przyjaciele ze zdumnieniem obserwowali przyszłego prawnika, który z łatwością poradził sobie z zamkiem do drzwi.
- Ej, może jednak zmień profesję?
- Nie, wolę być uczciwy - Uśmiechnął się błyskotliwie wpuszczając Lenę do środka.
- I na dodatek dżentelmen - uszczypliwie dodał Alra. Dziak spojrzał na niego z wyższością i podążył za dziewczyną. Sraola to zignorował, uznał misję za ważniejszą od swojego ego. 
Przyjaciele nieco się zawiedli. Kantorek wyglądał zwyczajnie, a nawet obleśnie. Większość miejsca było pokryte kurzem i pajęczynami. Alre przechodziły ciarki gdy spoglądał na ostro zakończone cyrkle, miał wrażenie, że ich końcówki są ubrudzone czymś więcej niż tylko potem uczniów zmuszanych do pracy przy tablicy, co już samo w sobie było obrzydliwe.
- I co teraz? - zapytała Lena.
- Zamawiamy ekipę sprzątającą - zaproponował Alra.
- Nie! Nikt nie będzie sprzątał pomieszczenia pana Adbeha! Poza mną!
- Ktoś cię pytał o zdanie, psychopatko?!
- Hm, pomyślmy. TY!
W tym czasie Dziak namiętnie przyglądał się niedbale ułożonym na półce podręcznikom. Zauważył, że tylko jeden z nich jest ułożony prosto. Zainteresowany pociągnął za niego, a jedna z szafek kantorka odsunęła się odsłaniając jakiś dziwny, ciemny i czysty korytarz. Alra uśmiechnął się szczęśliwy. Znaleźli schody, a na ich końcu oświetlony korytarz z wielkimi drzwiami na końcu. 
Alra nagle wciągnął przyjaciół w ciemniejsze miejsce.
- Co jest? - spytał Dziak.
- Dzięki mojemu czułemu zmysłowi czystości usłyszałem jak ktoś spuszcza wodę w kiblu - pochwalił się - Ktoś tam jest, w łazience. Macie dziesięć sekund aby przebiec korytarz zanim wyjdzie. Biegiem!
Lena i Dziak pognali w stronę drzwi, zdążyli zniknąć za nimi zanim na korytarzu pojawił się mężczyzna. Alra przykucnął obserwując jak mężczyzna znika za tymi samymi drzwiami co przyjaciele.
Dziak i Lena znaleźli się w ogromnej sali. Była sterylnie czysta, miała białe ściany i podłogę. Wszystko oświetlały świetlówki. Kroki na korytarzu były coraz głośniejsze. Zauważyli dużą szafę i szybko się za nią ukryli. Do pomieszczenia wszedł mężczyzna, Lena od razu rozpoznała blond anioła. Blondyn popijając kawę usiadł na kancie biurka i wpatrzył się w monitor. Puścił swoją ulubioną, niemiecką muzykę ludową i kołysłał się zupełnie nie do rytmu. Nagle usłyszał wołający go głos:
- Ile jeszcze razy będę musiał tego słuchać?! - rozległ się głos. Znany głos. Dziak spojrzał na niespokojną Lenę. Zobaczyli Adbeha. Chłopak szybko zasłonił jej usta dłonią powstrzymując jęk zdziwienia. Gestem nakazał jej milczenie. Wiata pokiwała głową po czym oboje skupili się na dwójce mężczyzn i wsłuchali się w ich rozmowę.
- To jest piękna, głęboka, wzruszająca muzyka narodowa Niemców. Jak możesz jej nie lubić? - Blond anioł wydawał się być oburzony. Matematyk skrzywił się nieprzyjemnie. Oczy Leny rozszerzyły się, nigdy go takiego nie widziała.
- Ale ja jej nie znoszę - burknął Adbeh - wyłącz ją natychmiast! 
Oburzony mężczyzna niechętnie wyłączył magnetofon, po czym zaczął nucić melodię pod nosem.
- Dobra, co z chłopakiem? Pierwsza faza ukończona? 
- Tak, ukończona. Był nieźle przestraszony na początku, ale jest teraz otępiały. Za kilka dni będzie można rozpocząć drugi etap.
- Świetnie, potrzebujemy takich dzieciaków jak smarkacz Wiata. - odrzekł zadowolony Adbeh uśmiechając się perfidnie. Przerażeni spojrzeli na siebie. Dziak wyraźnie poczuł drżenie przyjaciółki.


 Przycisnęła sobie ręce do ust by nie wydać żadnego dźwięku. Nie dziwił się, nauczyciel nie wyglądał tak strasznie nawet na matmie. Złapał ją za rękę. Nie spodziewał się, że dziewczyna może ściskać z taką siłą. Uśmiechnął się do niej jakby nigdy nic, chociaż sam był przestraszony. Wzięła głęboki oddech i z determinacją na twarzy ponownie zaczęła podsłuchiwać.  Zimna ręka przylgnęła do ust Dziaka i Leny. Wystraszeni obrócili się za siebie. 
- Wiejemy - rozpoznali głos Alry. Kamień spadł im z serca. Cicho podążyli za czarnowłosym, po chwili znaleźli się na zewnątrz. Nie zdążyli nic powiedzieć bo Lenie zadzwonił telefon. 
- Gdzie ty jesteś? Wracaj do domu, dziecko! - usłyszała po drugiej stronie słuchawki.
- Mama? - zapytała zdumiona.
- Nie, króliczek wielkanocny! No gdzie się szwędasz? Dopiero co przyjechaliśmy... - głos kobiety się załamał.
- Co? Czekaj, zaraz będę! - zawołała wciąż zdumiona. W tym czasie chłopcy patrzyli to na siebie, to na Lenę, zdziwieni. Rodzice dziewczyny przyjeżdżali do Australii bardzo rzadko. Szybko pobiegli do domu Wiatów. Na miejscu zastali rozhisteryzowaną panią Wiata, milczącego pana Wiata i płaczącego dziadka.
- Jeszcze się pytasz?! Len... Len nie żyje! - zawołała kobieta dramatycznie. Spojrzeli na nią zdziwieni, dopiero po chwili przypomnieli sobie, że oni nic nie wiedzą.
- Spokojnie, mamo - powiedziała Lena, co wywołało u kobiety napływ furii.
- Jak możesz być tak nieczuła?!
- Nie, chodzi o... - Dziak nie zdążył dokończyć zdania, gdy mama Leny spojrzała nie niego morderczo.
- Dosyć, właśnie skończyliśmy formalności pogrzebowe. - odezwał się w końcu ojciec. - Za półtora godziny odbędzie się pogrzeb, potem wracasz z nami do domu.
- Przecież tu jest mój dom?
- Nie stracę również ciebie - głos taty Leny na chwilę się załamał, on sam przez chwilkę wyglądał na dotkniętego, ale szybko spoważniał.
- Twój dom jest z nami, szkoda, że zrozumieliśmy to tak późno. - dodała mama.
- Ale ja wcale nie chcę wyjeżdżać z Australii. - zaprotestowała.
- Tak będzie lepiej - odezwał się dziadek Wiata.
- Lena ma siedemnaście lat, ma prawo do decydowania o tym, gdzie chce mieszkać - rzucił niby obojętnie Alra.
- Nie pytałem cię o opinię - burknął ojciec Leny.
- To nie zgodne z prawami człowieka! - zdenerwował się Dziak.
- A moja opinia się nie liczy? Nigdzie się nie wybieram, TU jest mój dom. To WY ten dom opuściliście. 
- Powinniście już iść - powiedziała mama Leny puszczając mimo uszu słowa córki.
- Nie ma mowy - zaprotestował Dziak. 
- I tak wybieramy się na pogrzeb - mruknął Sraola i wolno poszedł do wyjścia. Przy progu przywołał Dziaka, który niechętnie powlekł się w jego kierunku, wiedział, że na razie nie jest w stanie nic zrobić. Chłopcy zniknęli za drzwiami zostawiając Lenę samą.
- Co ty kombinujesz, przecież nie powiesz mi, że ci na niej nie zależy. - Dziak patrzył na przyjaciela - twarz Alry wyglądała zagadkowo, myślał nad czymś, intensywnie. Dziak był pewny, że przjaciel ma jakiś plan.
- Po pogrzebie porwiemy Lenę - powiedział beznamiętnie Alra.
- Pogrzało cię?
- Fascynują mnie psychopaci, mówiłem ci. Ty odstawisz jakąś tkliwą scenkę i zablokujesz wyjście, a gdy będzie zamiszanie, zgarnę ją.
- Zamierzasz ją nieść? - zdziwił się Dziak. Alra spojrzał na niego urażony.
- Nie, przyjadę konno. Znikniemy na kilka godzin i wrócimy do ciebie.
- Przecież się domyślą, że jest u któregoś z nas. 
- Najciemniej pod latarnią. Nikt się nie dowie, że w ogóle byłem na tym pogrzebie. Poza tym, masz tą starą szafę babci, ukryjemy ją w niej jakby przyszli.
- Jesteś szalony. - Agnes głośno wypuścił powietrze z płuc. Alra uśmiechnął się lisio.
- Wiem.
***
Lena ucieszyła się widząc Dziaka wśród tłumu, lecz nigdzie nie zauważyła Alry. Szczególnie teraz matka nie chciała słuchać jej tłumaczeń odnośnie spisku nauczyciela matematyki i nieznanego mężczyzny o pseudonimie blond anioł, w którym zakochał się dziadek. Dziak podszedł do dziewczyny i udając, że składa jej kondolencje kazał jej być blisko tylniego wyjścia. Oddalił się nie wyjaśniając niczego więcej. 
Duchowny rozpoczął ceremonię, obecni pogrążyli się w milczeniu pragnąc pożegnać się ze zmarłym. Rodzice Leny i Lena płakali cicho przed trumną. Grabarze powoli opuszczali trumnę ze zmarłym, zaczęto wrzucać kwiaty i wiązanki do grobu.
Dziak powoli podszedł do zagłębienie, patrzył na swoje stopy. Dłonie, w których trzymał różę mocno drżały. Starał się jak najlepiej udawać załamanego. 
- Czemuś nas opuścił?! Byłeś taki młody, zbyt młody mój przyjacielu! - Nagle głos Dziaka się zmienił, z cichego stał stawał się coraz głośniejszy. Teatralnie upadł na kolana i zaniósł się suchym szlochem próbując śpiewać starą pieśń pogrzebową. Kilku ludzi próbowało go uspokoić, na marne. Ten gest tak bardzo wzruszył rodziców Lena, że zajęli się łzami. Lena słuchając wcześniejszych słów przyjaciela powoli wycofała się do tylnego wyjścia z cmentarza. Ani trochę nie rozumiała zagrywki Dziaka. Usłyszała tęten kopyt. Nim zdołała się obejrzeć czyjeś silne ramię podniosło ją do góry. Znalazła się na koniu.
- Zabieram cię stąd - głos Alry brzmiał nadzwyczajnie radośnie.
- ... Co? 
- Chyba nie myślałaś, że pozwolę twoim rodzicom z tobą zniknąć? - Lena taktownie milczała. - Jak mogłaś tak myśleć?!
Wreszcie dogalopowali do domu Alry. Puste ranczo przypominało miejsce z westernów. Alra zsiadł z konia i pomógł zejść oszołomionej Lenie.
- Musimy wrócić do szkoły. Widziałem Adbeha na pogrzebie, a to oznacza, że jego blond anioł jest w tym dziwnym baraku sam. 
- I co zrobimy?
- Jeden z nas odwróci jego uwagę, a drugi zamknie go w kiblu. - wyjaśnił spokojnie. - I poszukamy Lena, pewnie gdzieś tam jest.
Oczy Leny rozświetliły się jakby zobaczyła łydki Adbeha. Zgodziła się. Kiedy dotarli do szkoły i znaleźli okno sali matematycznej ponownie włamali się do kantorka. Już z daleka usłyszeli niemiecki folklor. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
- To boli - powiedział Alra zniesmaczony,
- Więc to wyłącz - uśmiechnęła się Lena - a gdy będzie sprawdzał co się stało walnę go w głowę tym - wskazałam na sporych rozmiarów drewniany cyrkiel. Sraola wyciągnął telefon i włączywszy jedną z aplikacji wywołał zagłuszające fale radiowe. Niemiecki folk ustał. Przyjaciele usłyszeli jak Artemij klnie.
- Przygotuj się, idzie sprawdzić bezpieczniki. - Przyjaciele ukryli się za drzwiami do łazienki przylegającymi do budki z zabezpieczeniami. Na szczęście Alra miał przy sobie chusteczki higieniczne, więc nie musiał niczego dotykać. Lena dzierżąca w dłoniach półmetrowy cyrkiel z drewna uśmiechała się perfidnie. Rosjanin nieświadomy zagrożenia oparł się o ścianę sprawdzając bezpieczniki. Lena z całej siły uderzyła cyrklem w jego czaszkę. Uderzenie było tak mocne, że mężczyzna stracił przytomność. Alra spojrzał na Lenę z dumą. Chłopak wciągnął blond anioła do łazienki i go w niej zamknął.
- Teraz szybko, wątpię, żeby drzwi długo go powstrzymały! - Udali się do sterylnej sali i zaczęli poszukiwania, niestety oprócz chemikaliów, dziwnych próbek i sprzętów nie znaleźli nic znaczącego. Alra włączył komputer, na ekranie zamigotały kolorowe statystyki i wykresy. Lena szybko zauważyła swoje nazwisko przy jednym ze słupków. 
- Co to? - wskazała palcem. 
- To wygląda jak jakieś oprogramowanie - powiedział Alra - jakby ktoś zbierał informacje i przesyłał je do gry.
- To nie ma sensu, gram tylko w Naruto Ultimate...
- Dlatego jesteś ograniczona intelektualnie.
- Menda...
- Spójrz - Alra wskazał prawy, górny róg ekranu, wyskoczyło tam okienko ładowania z napisem "konwertowanie do Dark Side zakończone". 
- Czy to nie ta gierka, o której jest ostatnio głośno w telewizji?
- Wyprodukowana przez Mołotow Company, nie?
- Właśnie. - Nagle zza drzwi łazienki doszedł głośny huk. - Nasz przyjaciel właśnie się obudził. 
- Wynośmy się stąd, Lena tutaj nie ma. Wydrukuj te informacje, szybko.  
- Ok - udało im się przedrukować informacje i znaleźć w szkole zanim Rosjanin rozwalił łazienkę. 
- Mamy szczęście, od drugiej strony nie da się tu wejść. - powiedział Sraola zamykając tajne przejście. Lena poskładała kartki i oboje wyszli z kantorka.
- Gdzie teraz? Nie mogę wrócić do domu bo od razu zabiorą mnie do Szwecji.
- Zatrzymasz się w domu Dziaka - rzucił. Dziewczyna milczała przez chwilę analizując sytuację.
- Najciemniej pod latarnią? - roześmiała się.
Do domu Dziaka, a właściwie do tylnych drzwi jego domu dotarli późnym wieczorem. Agnes przywitał ich radośnie, zjadając ostatnią muchę ze słoika. Alra skarcił go wzrokiem.
- No co, zajadam stres.
- Dziękuję, Dziak. Nie chciałam z nimi jechać. - powiedziała Lena. Alra pacnął ją w głowę.

- A ja?! - zapytał obrażony.
- To był plan Alry, ja tylko doskonale odegrałem swoją rolę - skromnie odpowiedział Dziak.
- No... dzięki zboczeńcu. Nie musiałeś mnie tak macać podczas wciągania na siodło. - mruknęła.
- Jeżeli myślisz, że dotykanie twojego brudnego ciała sprawiło mi przyjemność, powinnaś się leczyć. Jestem głodny, włuczenie się za Leną wyczerpuje... - Zostawił zszokowaną dziewczynę z otwartymi ustami i wszedł dostojnie do środka. Zanim doszedł do kuchni ktoś zadzwoni do drzwi, po chwili rozległ się głos oznajmujący przybycie rodziców Leny.
- Alra, pokaż Lenie szafę babci i ją jakoś upchnij, ja otworzę. Zachowujcie się naturalnie! Naturalnie! - Dziak pobiegł do drzwi.
- Gdzie ona jest?! - przywitała się pani Wiata.
- Ach, pani Wiata... przepraszam za moje zachowanie na pogrzebie, śmierć Lena to dla mnie zbyt wielki cios... - oznajmił smutno.
- Mamy gości? - za plecami Dziaka pojawił się Alra wgryzając się w jabłko.
- Gdzie. Jest. Moja. Córka?
- W domu obok? - zapytali niewinnie.
- Nie kpijcie - warknął tata Leny.
- Jeżeli pan chce, niech się rozejrzy, ale gwarantuję, że oprócz centymetrów kurzu na meblach nic pan nie zobaczy. - powiedział obojętnie Alra i wrócił do kuchni. Rodzice Wiaty weszli do środka, rozglądając się za córką, gdy upewnili się, że nie ukrywa się pod łóżkiem, ani w wannie wrócili do kuchni. 
- Ona uciekła, prawda? - stwierdziła mama Leny.
- Nie wiemy, ostatni raz widziałem Lenę na pogrzebie. - powiedział Dziak.
- Ja nie widziałem syfa odkąd wyszedłem z domu staruszka Wiaty. - dodał Alra.
Po 10 minutach, gdy rodzice wrócili do domu numer 100, a przyjaciele stwierdzili, że jest bezpiecznie, poszli wypuścić dziewczynę. Lena wypadła z szafy razem ze starymi ubraniami i bielizną babci Agnes.
- Jeżeli się nie wykąpiesz, będziesz spała w budzie. - stwierdził Alra.
- Dziak nie ma psa, jełopie.
- Ale ma budę, w ogrodzie jest taka jedna ozdobna, ale rodzice zrobili ją dla ciebie jak byłaś mała.
- Nie kłam, widziałam zdjęcia, gdy byłeś mały i spałeś w niej. Tak w ogóle nie śpieszy ci się do domu? - spytała złośliwie. Czuła się urażona zamknięciem w szafie ze śmierdzącą bielizną.
- A żebyś wiedziała - Alra wziął kurtkę z wieszaka, ubrał buty i przybił Dziakowi żółwika. - Rano skoczę do sklepu i sprawdzę czy mają to całe Dark Side. Tymczasem pilnuj, żeby śmierdziel się umył.
Już był za drzwiami, gdy usłyszał:
- I gdzie idziesz, debilu? Jest ciemno.

4. Sekrety kantorka w sali matematycznej

Brak komentarzy:



Lena obudziła się zaskoczona widokiem Alry, który leżał obok niej. Zdenerwowana uderzyła go tak mocno, że chłopak znalazł się za łóżkiem. Dziak obudził się gdy chlopak z hukiem zwalił się na podłogę obok niego.
- Za co?! - wrzasnął pół przytomny Alra. Lena patrzyła na niego wściekle grożąc mu pięścią, lampą i słoiczkiem z muchami jednocześnie.
- Won ode mnie ty cyniczny, bojący się brudu zboczeńcu! 
- Uspokój się rozwydrzony brudasie! Chyba nie sądziłaś, że będę spać na podłodze?!
- Nie sądziłam, że będziesz spał obok mnie!
- No chyba nie obok Dziaka?!
- Pasowałoby bardziej!
- Nie jestem gejem! Ani dżentelmenem... fu, nie. Nie jestem.
- Wyglądaliście razem tak słodko, haha, szkoda, że tego nie uwieczniłem. - Śmiał się Dziak. Przestał, gdy dwa spojrzenia śmierci skierowały się w jego stronę.
- Dobra - Alra wstał z podłogi, dumnie otrzepał się z kurzu i zszedł do kuchni, delikatnie pocierając bolący pośladek. Gdy Dziak z Leną zeszli do kuchni dziewczyna przebaczyła chłopakowi, widok stołu zastawionego jedzeniem odkupił jego winy. Nawet dla Dziaka znalazła się mucha na kanapce, wyjątkowo Alra uznał, że przyjaciel zasłużył. Usiedli do stołu. Agnes zamiast kanapki zjadł samą muchę. 
- Nie wybrzydzaj. - skarciła go Lena. Alra spuścił wzrok zrezygnowany - tak bardzo się starał.
- Dzisiaj mamy kartkówkę z matmy, nie? - obudził się ze stanu niedocenienia.
- Funkcje.
- Prościzna! - Dziak zatarł ręce, a Alra spojrzał na niego z bólem, to jeden z tych momentów, w których żałuje się wyboru szkoły. Lena wychwyciła to i poczuła się zirytowana.
- Co jest? Przecież tłumaczyłam ci to kilka godzin.
- To było dawno... Teraz nie pamiętam - odpowiedział chłopak. 
- Ale... kilka godzin... - załamała się dziewczyna. 
- Spokojnie, na pewno nie będzie jedynki - uspokoił ją. - Jest szansa, że się spóźnimy - dodał patrząc na zegarek.
Gdy tylko wyszli z domu zaczął padać ulewny deszcz. Strumienie wody szybko zaczęły przypominać miejską rzekę. Dziak śpieszył się tak bardzo, że zapomniał o swoich lakierkach. Lena zabrała buty i popędziła za nim. Chłopak zauważył mokre skarpetki dopiero na szkolnym korytarzu. Alra cicho chichotał z poświęcenia przyjaciela i przejęcia na twarzy Leny.
Nagle zauważyli Adbeha, który niebezpiecznie zbliżał się do sali. Rzucili się w stronę drzwi, jedynie Dziak został z tyłu zakładając buty. Zdążyli usiąść w ławce zanim nauczyciel wkroczył do klasy. Jak zawsze przed kartkówką spojrzał na klasę jakby zaraz miała umrzeć. Alra poczuł zimny dreszcz na plecach patrząc na stosik kartek leżących niewinnie na biurku nauczyciela. Spojrzał na Dziaka niemo błagając o pomoc. Nauczyciel rozdał kartkówki i zatrzymał się przy Alrze obdarzając go perfidnym uśmiechem. Sraola nienawidził tej chorej wyższości pedagoga, szybko utkwił wzrok w kartce. Przełknął ślinę - zadania były trudne. 
Za oknem szalała burza. W oddali grzmiało, a błyskawice rozświetlały niebo. Uczniowie, w perfidnych nastrojach, pisali sprawdzian z funkcji. Nauczyciel chwilę po rozdaniu testów zniknął w kantorku przylegającym do sali matematycznej.Pomimo jego nieobecności nikt nie odważył się ściągać. Nagle zza zamkniętych drzwiczek doszedł cichy skowyt i zadowolony śmiech. Dźwięki odbijały się echem. Uczniowie prawie załatwili się w gacie.
Alra spojrzał na Lenę, podając jej kartkówkę. Właśnie coś sobie uświadomił.
- Dokończ, ja coś sprawdzę...
Po cichu wstał, nie zwracając uwagi na oszołomioną klasę, która uznała to za przejaw kompletnego kretynizmu. Czarnowłosy powoli podszedł do kantorka i zajrzał przez uchylone drzwi. Lena wołała go szeptem, by wrócił, jednak zignorował to. Wiedział, że coś było nie tak - nauczyciel zawsze znikał podczas sprawdzianów i kartkówek - to co jednak zobaczył kompletnie wybiło go z równowagi. Obok ekierek i wybitnie ostrych cyrkli nie było śladu po profesorze. Rozejrzał się jeszcze raz i czując przenikliwy wzrok klasy powoli wrócił na miejsce.
- Nie uwierzysz - szepnął do Leny. Popatrzyła zdumiona. 
- O co chodzi? - odszepnęła. Dziak przysunął się odrobinę by lepiej słyszeć.
- Musimy tu wrócić po lekcjach - dodał poprawiając ołówkowy zapis dziewczyny. Zadowolony przysunął się do Leny, by lepiej widzieć jej kartkę. Czuł się bezpieczny podczas nieobecności nauczyciela.
***
Wiata rozejrzał się po ciemnym pomieszczeniu na tyle ile był w stanie. Bolało go wszystko, dosłownie czuł się jakby zaraz coś miało mu zaraz rozerwać żyły. Co jakiś czas słyszał odgłos maszyny badającej tętno. Czuł kabelki przyczepione do ciała. Z przerażeniem odkrył, że jest prawie nagi. To nie jest szpital pomyślał. Gdzie ja do cholery jestem? O Boże, a jeśli dostałem się w ręce jakiś handlarzy narządów?
Wtem w drzwiach stanęła ludzka postać. Lenowi nie spodobało się uderzanie obcasów o podłogę. Mężczyzna był wysoki, musiał lekko schylić się przechodząc przez drzwi. Długie, jasne włosy spięte w kucyk powiewały za nim, gdy szedł. Miał niezwykle szerokie ramiona. - Spokojnie chłopcze, dobrze, że już wstałeś, to oznacza, że jesteś gotowy - rzekł blondyn. Mówił z rosyjskim akcentem. Serce podskoczyło nastolatkowi do gardła. 
- Gotowy na co?! - jęknął, co okazało się boleśniejsze niż się spodziewał.
- Spotkał cię zaszczyt współudziału w tworzeniu historii świata wirtualnego - odrzekł Artemij Lebiediew.
- Gdzie ja jestem?  
- To nie jest teraz ważne. - Podszedł do ogromnego panelu sterowania i zaczął naciskać na kolorowe guziczki. Ból Lena powoli ustawał, albo raczej zostawał zastępowany nieświadomością. Choćby nie wiem co, muszę się stąd wydostać pomyślał, nim w pełni stracił świadomość.
***
- Koniec czasu! - drzwi kantorka huknęły o ścianę sali tak mocno, że uczniowie w pierwszej ławce mało nie padli na zawał. Alra odsunął się od Leny jak poparzony z zadowoleniem robiąc kilka celowych błędów, żeby nauczyciel nie wyczuł podstępu. Gdy tylko Adbeh zebrał prace do sali weszła dyrektorka. Obok starszej kobiety stała dość niepozorna, czarnowłosa dziewczyna uśmiechając się serdecznie.
- Mayumi Tanaka od dzisiaj należy do waszej klasy, myślę, że przyjmiecie ją przyzwoicie, dzieciaki. - dyrektorka spojrzała na klasę, jak na ostatnich idiotów po czym czule uśmiechnęła się do nowej i wyszła. Adbeh przez chwilę wyglądał jak normalny matematyk, pokazując Tanace miejsce. Lena zrobiła się zazdrosna. Alra uśmiechnął się chytrze widząc, że jest ktoś kto może zauroczyć nauczyciela bardziej niż Lena.
- Hyhyhyhyhyhyhyhyhyhyhyhyhy... - uśmiechnął się szeroko i diabelsko chichocząc napawał się tą chwilą. Tanaka podała Dziakowi rękę, ten przyjął jej gest i uśmiechnął się z udawaną sympatią. Gdy tylko zadzwonił dzwonek Adbeh opuścił lekcje zadowolony z tego, że do klasy doszła kolejna osoba, nad którą można się poznęcać.

Klasa odetchnęła z ulgą i po chwili obległa ławki przyjaciół zadając milion pytań po kolei. Przyjaciele nie zamierzali na nie odpowiadać. Alra przerażony taką ilością ludzkiej masy wyciągnął dezynfektor torując sobie drogę wyjścia. Lena podążyła za nim nie mając ochoty przebywać wśród tego stada. Dziakowi zrobiło się żal Mayumi, więc chwycił ją za nadgarstek i wyciągnął z tłumu, szybko znaleźli się za Alrą trzymającym dezynfektor. Jeden z chłopców złapał Alrę za rękę, ten obrócił się urażony.
- Czego? - warknął.
- Co było w kantorku? - zapytał z udawaną odwagą.
Alra uśmiechnął się złośliwie i przybrał najmroczniejszy z wyrazów twarzy - Przez chwilę widziałem profesora golącego swoje pachy.
Lena przygryzła wargę, żeby nie zapłakać. Dlaczego to ja nie wstałam? Mayumi przestała ogarniać sytuację, tylko Dziak przejął się nią i ruszyli razem w stronę wyjścia, zaraz potem dołączyli do nich Alra i Lena zostawiając oszołomioną klasę.
- Dzięki - uśmiechnęła się Mayumi - Mówcie mi Maja, miło, że mogłam poznać was jako pierwszych.
Alra uniósł kciuk do góry po czym odwrócił się w stronę wyjścia ze szkoły, nie miał ochoty spędzać z nieznajomą przerwy. Lena po chwili wybuchła.


- Ej, ty! Jestem Lena, a pan Adbeh należy do mnie, rozumiesz?! Jest mój, bo... jest mój! Nie waż się go tknąć! - Zdenerwowana Lena odeszła w ślad za Alrą, zostawiając oszołomioną nową i Dziaka samych. Alra smutno stwierdził, że chciałby aby powiedziała tak o nim, ale szybko wypluł te słowa.

Dziak oprowadzał dziewczynę po szkole, nawet dobrze im się rozmawiało, okazało się, że Maja jest całkiem sympatyczną osobą, Dziak zaczął się nawet zastanawiać czy by jej nie przygarnąć. Z zamyślenia wyprowadził Dziaka widok Leny siedzącej pod oknem pokoju nauczycielskiego i podglądającej Adbeha robiącego sobie właśnie herbatkę. Alra stał obok i przyglądał się jej z zażenowaniem.
- Wiesz Dziak, psychopaci mnie fascynują. - powiedział Alra spoglądając na mocno zaangażowaną Lenę. - Mam dylemat moralny, powiedzieć jej, że nie ma szans z jego żoną, czy może przytrzymywać w nadziei, że kiedyś to się uda?
Dziak spojrzał na Alre spode łba, przykucnął obok Leny i również zaczął obserwować nauczyciela, tak po prostu, żeby nie czuła się osamotniona w uczuciu. Alra uznał, że to chore i poszedł na lekcje razem z Mają.
- Ona... jest jakąś psychofanką? - zapytała cicho Tanaki.
- Tja... - odparł Alra zażenowany. - A co, zazdrosna? - zapytał z nadzieją.
- Nigdy w życiu. - Mina dziewczyny wyrażała bezgraniczne obrzydzenie.
W tym samym momencie smutna Lena powlekła się korytarzem w stronę sali biologicznej, niestety nawet pocieszanie Dziaka nie pomagało. Alra uśmiechnął się chytrze, zbliżył twarz do Tanaki i puścił jej oczko.
- To dobrze, nie wiesz do czego ona jest zdolna.
Kątem oka spojrzał na Lenę i zadowolony wszedł do sali celowo siadając na miejscu Majki obok Dziaka. Uznał, że fajnie byłoby popatrzeć na Lenę i Maję w jednej ławce, miał cichą nadzieję, że Wiata coś jej zrobi. Tanaki przez całe 45 minut była piorunowana wzrokiem przez zirytowaną Wiatę. W mniej więcej połowie lekcji zaczęła odwzajemniać mordercze sugestie dziewczyny, po tym, jak Lena "przypadkowo" prawie wbiła jej cyrkiel w rękę. Niestety, kolejne lekcje nie usatysfakcjonowały Sraoli, Wiata starała się opanowywać. Po wyjściu ze szkoły zaciągnął Dziaka i Lenę w krzaki, aby Majka ich nie namierzyła, gdy znikła im z oczu postanowili poczekać aż nauczyciele opuszczą szkołę i wtedy będą mogli spokojnie wejść do kantorka.

3. Blond Anioł na celowniku

Brak komentarzy:



Nastolatkowie beztrosko wracali do domu rozkoszując się piękną pogodą. Dziak z zapartym tchem obserwował latające tu i ówdzie muszki, jednak nie gustował akurat w tego rodzaju gatunku. Ulica Pomarańczowa powoli dobiegała końca. Lena z czułością spoglądała na głodny uśmiech kolegi. Nie uszło to jego uwagi, Dziak wyszczerzył się i uskoczył w stronę białej furteczki swojego domu. Pomachała mu. Chwilę później po jej plecach przebiegł zimny dreszcz. Poczuła niepokój. Powoli skierowała się w stronę domu i niepewnie weszła do środka. Zastała tam dziadka, który wałęsał się po kuchni. Miał zapadnięte, smutne oczy i kamienną twarz. 
Spojrzał na nią ponuro.
Dziewczyna uśmiechnęła się serdecznie, chcąc poprawić humor staruszkowi.
- Co jest, dziadku? - spytała. Uczucie niepokoju wciąż jej nie opuszczało. Zastanawiała się, czy chodzi o Lena.
- Chodź do mnie dziecko... - zagestykulował, jakby sądząc, że dziewczyna zaraz będzie potrzebować jego bliskości. Zdziwiła się widząc zmianę w zachowaniu staruszka. Zwykle nie okazywał czułości, jeżeli chodziło o kontakt z dziewczyną bardzo rzadko zdarzało mu się okazywać jakiekolwiek ciepłe uczucia. Spojrzała na jego twarz, usta drżały, a piwne oczy szkliły się od łez. Próbował być silny, ale Lena wyczuwała jego rozpacz.
- Twój brat... Len. Len nie żyje - zaraz po wypowiedzeniu tych słów buchnął płaczem i przytulił oszołomioną dziewczynę. Zmiękły jej kolana. Miała wrażenie, że zaraz zemdleje. 
- Dla... dlaczego? - spytała łamliwym głosem, a z jej oczu wypłynęły łzy.
- Dzwonili ze szpitala, to z powodu tych oparzeń... - powiedział cicho dziadek.
- Kłamiesz! - krzyknęła. Mężczyzna spojrzał na nią z bólem.
Odepchnęła dziadka i w napływie furii przyłożyła dłonie do skroni. Lena szlochała głośno chwiejąc się na nogach. Nie mogła w to uwierzyć. Wreszcie padła na kolana szarpiąc się za włosy. Wrzeszczała obłędnie, wierząc, że zaraz obudzi się z koszmaru. Gwałtownie wstała i pobiegła do wyjścia. Dziadek nawet nie próbował jej zatrzymywać. 
Wbiegła na schody, jednak przez pośpiech i nieuwagę potknęła się i runęła w dół. Była tak oszołomiona, że nie zauważyła krwawiącej dłoni. Szybko wybiegła z domu i gwałtownie załomotała w sąsiednie drzwi. 
Dziak otworzył, opłakany stan przyjaciółki zaskoczył go do tego stopnia, że zakrztusił się kanapką. Wprowadził dziewczynę do środka i posadził na krześle w kuchni. Skołowany zapytał ją co się stało przemywając i bandażując jej dłoń. Nie odpowiedziała, jedynie płakała wpatrzona w Dziaka. Niepewnie objął  dziewczynę. Ta spojrzała na niego 
zapłakanymi oczyma, z których wyzierało cierpienie. Chłopak przygryzł wargę zmartwiony. Chcąc ją znów pocieszyć objął ją jeszcze mocniej. Lena wtuliła się w niego i głośno szlochając moczyła mu śnieżnobiałą koszulę. Po ponad godzinie Wiata uspokoiła się. Wtedy cichym, smutnym głosem opowiedziała mu o wszystkim. Słuchał jej uważnie, jednak coś mu nie pasowało. Brat dziewczyny miał zbyt małe oparzenia by umrzeć z ich powodu. Powiedział przyjaciółce o swoich podejrzeniach.. Ta spojrzała na niego z nadzieją, po chwili Dziak zadzwonił do Alry, a Lena nastawiła wodę na herbatę. 
Alra stanął w progu domu nr 99 na ulicy Pomarańczowej po 20 minutach. Spojrzał na swoich przyjaciół - Dziak wyglądał, jakby ktoś wylał na niego wiadro z wodą, a Lena, która zdążyła się trochę uspokoić, wciąż wyglądała miernie. Podszedł przytulić Lenę, ale położył jej rękę na ramieniu.
- Wszystko będzie dobrze, Lena. Pamiętaj, że nie jesteś sama. Poza tym to wszystko wygląda zbyt podejrzanie, słyszałem o śmierci po oparzeniu 4 stopnia, ale Len nie był nawet bliski drugiego. - Lena odpowiedziała małym uśmiechem, po czym poszli do kuchni wypić herbatę.
- Chodźmy do szpitala, tam znajdziemy informacje - powiedział Dziak. Jednogłośnie zdecydowali się przystać na propozycję chłopaka. 
Wyszli z domu i skierowali się na przystanek autobusowy. Na busa zdążyli w ostatniej chwili. Gdy wchodzili kierowca łypnął na nich rozbawiony. Lena była spięta, ale starała się tego nie okazywać. Bała się zobaczyć martwe ciało brata, ale nie potrafiła uwierzyć w jego śmierć. Alra patrzył kątem oka na przyjaciółkę starając się ułożyć w głowie jakiś rozsądny plan wydarzeń.
- To tutaj - cała trójka wysiadła z busa i udali się na recepcję. W szpitalu pachniało chemią i środkami do czyszczenia podłóg. Lena nie chciała tam być, ale nie miała zamiaru się teraz poddać, szczególnie gdy chodziło o jej brata. Dziak spokojnie podszedł do recepcji, a reszta za nim.
- Dzień dobry pani. Chcemy zapytać o Lena Wiatę, poinformowano nas o jego zgonie. To brat naszej przyjaciółki - wskazał na wpatrzoną w pielęgniarkę Lenę. Pielęgniarka sprawdziła rejestr, a następnie spojrzała na Lenę, potem przeniosła wzrok na Alrę. Nie wiedziała jak przekazać im wiadomość, że w szpitalu nigdy nie było chłopca o takich danych. Dziak chrząknął domagając się odpowiedzi. Kobieta zmieszała się jeszcze bardziej.

- Przykro mi, ale musieliście pomylić adres... - zaczęła - Nie było tu chłopca o takich danych, przykro mi. Sprawdźcie w drugim szpitalu...
Lena spojrzała na Dziaka błagalnie. Determinacja, niespotykana u dziewczyny, pojawiła się na jej twarzy. 
- Sprawdź jeszcze raz kobieto! - zażądała zdenerwowana. Pielęgniarka zmieszana sytuacją zadzwoniła do ordynatora, po chwili na recepcję wtoczył się lekarz o tak dużym brzuchu, że Alra musiał zwrócić uwagę na niestarannie dopięte guziki fartucha. Nie zdążył się jednak odezwać, bo mężczyzna zgromił ich wzrokiem. 
- Co tu się dzieje?! To szpital, a nie cyrk! Jeżeli zaraz stąd nie wyjdziecie wezwę policje!
- Zaraz, zaraz szukamy brata Leny. Poinformowano nas z tego szpitala o jego śmierci. Chcemy dowiedzieć się więcej. Nie możecie nam odmówić, to wbrew prawu.
Ordynator spojrzał krzywo na chłopaka, po czym ponownie wpisał w komputer dane Lena. Zdenerwowany zakręcił gęstym wąsem.
- Albo to jakiś głupi żart, albo mamy poważny problem... i będziemy musieli wezwać policję.
- To żart! - wtrącił Alra zdobywając się na głupkowaty uśmiech. Lena i Dziak spojrzeli na niego zaszokowani. Ciemnowłosy klepnął ich w plecy, a potem ostentacyjnie pociągnął ich ku wyjściu zostawiając za sobą czerwonego ze wściekłości lekarza, który klął pod nosem. Lena zatrzymała się na schodach i wściekle odepchnęła Alre.
- Co ty robisz, idioto?!
Alra spojrzał na nią z góry, po czym zwrócił się do Dziaka:
- Nadal masz dostęp do policyjnych akt?
- Tak, mam. - odpowiedział.
- Wracamy do domu Dziaka, szybko. - rozkazał Alra. Po drodze wyjaśnił Lenie, że policja tylko pogorszyłaby sprawę. Od początku przeczuwał, że pożar w na ulicy Pomarańczowej nie był przypadkiem. Wrócili do domu Agnes i natychmiast zajęli się przeszukiwaniem policyjnych danych. Sterczeli przed monitorem dobrą godzinę, nagle Alra coś sobie przypomniał.
- Ten blond anioł, znaczy ten człowiek, który podobał się twojemu dziadkowi - zaczął - Na plakietce było napisane jego nazwisko! 
- Czekaj chwilę... Miał wytatuowany numer, wiecie, taki jak w więzieniach... - powiedziała Lena. Dziewczyna miała dobrą pamięć do drobnych, z pozoru nie istotnych szczegółów. - Wiem! To był numer 28113...
Dziak wklepał numerek w wyszukiwarkę i po chwili znaleźli zdjęcie blond anioła. Alra uśmiechnął się chytrze, lubił gdy jego pomysł okazywał się skuteczny. Przyjaciele przedrukowali akta blondyna oraz powiązanych z nim ludzi. Dziakowi kilka minut zajęło przestudiownie dokumentów, następnie podał je dziewczynie. Wiata bezgłośnie wypowiedziała imię przestępcy, smakując jego rosyjskie brzmienie. Alra szarmancko dopijał herbatkę czekając aż Dziak odwali czarną robotę. 
- Firma Mołotow Company. Specjalizująca się w badaniach nad funkcjonowaniem ludzkiego mózgu. Jedynie ona łączy te wszystkie akta - powiedział Dziak. 
- Zamieszana w liczne konflikty prawem, za przeprowadzanie nieetycznych i niemoralnych badań. - dodała Lena.
Alra włączył telewizor przeczuwając co zaraz nastąpi, a znając przyjaciół wolał rozmyślać w samotności niż wysłuchiwać ich przypuszczeń. Na ekranie pojawiła się reklama, Alra kazał przyjaciołom się uciszyć.
- Firma Mołotow Company wydała nową grę. - Ekran zamigotał urywkami z rozgrywek. - Jeżeli uważasz się za wirtualnego wirtuoza musisz spróbować!
Przyjaciele spojrzeli po sobie.
- Jakieś koncepcje? - zapytał Alra.
- Myślisz o grze, gdy mój brat jest gdzieś, nie wiadomo gdzie, i nie wiadomo, czy żyje?!
- Zacznij łączyć fakty, histeryczko - odpowiedział.
- Z tą sama firmą współpracował kiedyś Lebiediew - powiedział Dziak starając się załagodzić sytuację. Lena przytaknęła, rozmyślając.
- Proponuje się z tym przespać - Alra przykrył się kocykiem w muszki. - Dzisiaj i tak nic z tego nie będzie.
Dziak poczuł się zazdrosny o kocyk. Lena nie miała ochoty wracać do domu, więc wepchała się do łóżka Dziaka, zostawiając mu kanapę. Jednakże kanapę zajął Alra, więc biednemu Dziakowi została tylko wycieraczka lub wanna. Po pięciu minutach leżenia w ciszy Alra nie wytrzymał i poszedł się umyć. Dziak od razu przejął kanapę. Gdy odświeżony Alra zobaczył Dziaka rozwalonego na kanapie, perfidnie odebrał mu kocyk i wepchał się obok Leny jak gdyby nigdy nic. Dziewczyna już spała, ale podświadomie czuła zapach sterylnego ciała, więc odruchowo uderzyła w ośrodek zapachu stopą. Pechowo trafiła w twarz Alry. Po chwili zabrała stopę i mrucząc przez sen coś o cholernych dezynfektorach obróciła się na drugi bok. Chłopak normalnie coś by jej zrobił, ale uznał, że dzisiaj byłoby to zbyt okrutne.
Na końcu ulicy Pomarańczowej przygnębiony dziadek zaczął rozmyślać o życiu. Staruszek Wiata był bardzo szczęśliwy, gdy pierwszy raz ją ujrzał. Miała piękne, lśniące blond włosy, zgrabne łydki i twarz anioła. Od razu zawładnęła jego sercem. Myślał o niej co noc. Gdzieś daleko, Rosjanin Lebiediew poczuł zimne dreszcze na plecach. 

2. Ofiara Losu

Brak komentarzy:

Szedł ciemną ulicą, co zresztą nie było niczym nowym w tej grze. Tutaj wszystko było ciemne, brudne i obskurne. Uważnie obserwował otoczenie, wyłapując najmniejszy szmer, jego przeciwnik był w pobliżu. Nie bał się, cieszyła go możliwość pokonania lęków, jaką proponowała gra.
Zachciało mu się rzygać z powodu tej dziwnej tajemniczości. Tłusty szczur przebiegł pod jego nogami. Usłyszał głuchy rechot, dochodzący zza rogu. Nie wiedział czy uciekać, czy przygotować się na kolejny etap rozgrywki.
Położył rękę na pośladku sprawdzając broń. Wydłużony cień, pojawiający się na przeciw niego, coraz bardziej przypominał człowieka.Trzymał broń w gotowości i czekał na odpowiedni moment. Stanęli twarzą w twarz, on i jego cień. Rozpoznał rysy twarzy cienia, przypomniał sobie ból, jaki otrzymał od tego człowieka. Zapragnął go zabić.
- Nie odważysz się - powiedział uśmiechając się kpiąco cień. Znał każdą jego myśl. Chłopak ruszył w jego stronę, lecz w oczach miał niepewność. Cień doskonale to wykorzystał. W chwili gdy gracz pociągał za spust zdesperowany, poczuł szarpnięcie za włosy, następnie uderzył twarzą w mur. Puścił broń, padając na ziemię.
- Wszystko w porządku synku? - zapytał cień z fałszywą troską. - Nie bój się, wrócimy do domku i wszystko będzie jak dawniej...
- Odejdź! Nie jesteś moim ojcem! Nigdy nim nie byłeś!
- Cii... Tatuś jest przy tobie. Jak mogłeś słuchać słów matki? Ona kłamała, nie jesteś wyjątkowy, nie zasługujesz na szczęście, syneczku.
- Błagam... puść mamę, zostaw ją! - jęczał chłopak. Nie widział rzeczywistości, jego umysł pochłonęła przeszłość. Słyszał już tylko krzyk matki przepełniony bólem, nie chciał słyszeć, czuć, widzieć... istnieć w tej otchłani bezsilności. Miał zamglone oczy, ale widział jak cień wykonuje w jego stronę dziwny gest dłonią. Zniknął, a wykończony chłopak zamknął oczy. Przegrał. Powrócił do rzeczywistości inny. Zmieniony.
***
- Nie usiądę koło niej - powiedział zniesmaczony Alra.
- Czemu? - zapytał Dziak.
- Ona... nie spuściła wody w kiblu i wolę nie pytać czy umyła ręce - spiorunował nastolatkę wzrokiem, nagle do klasy dumnie wkroczył Adbeh z siatką na muchy, żując coś w rodzaju gumy, choć Dziak stanowczo wyczuł muszą krew. Nie uległ temu rajskiemu zapachowi, był zbyt zajęty czytaniem książki prawniczej. Alra spojrzał na przyjaciela z podziwem, jego opanowanie było dość nietypowe.
- Co ty Dziak, przechodzisz na dietę?  - zapytał zaszokowany Alra.
- Nie, zgłupiałeś? Chcę mieć piątkę z matmy!
- Sraola! Na miejsce! - krzyknął Adbeh. Nauczyciel zasiadł za swoim biureczkiem obserwując chłopaka, który z niechęcią siada do ławki obok Wiaty. Ta chciała dotknąć dłońmi jego twarz.
- Precz ty syfie! Umyj się! - wrzasnął Alra. W klasie zapadła cisza, słychać było tylko brzęczenie muchy uwięzionej w słoiku Adbeha. Nauczyciel przystąpił do sprawdzania obecności, w chwili gdy wyczytał nazwisko Alry, Lena palnęła go dłonią w twarz.
- Ha! Masz syfy!!!
- Zginiesz marnie, ty śmierdzielu! - chłopak wyjął dezynfektor z piórnika i oblał nim Lenę, po czym wytarł twarz jej morką ręką. Lena się zarumieniła, a klasa powiedziała: "Fu".
- Widzę, że palicie się do pytania! - powiedział Adbeh.
- Pali się! Uciekamy ze szkoły - krzyknął Dziak - Uratuję pana muchę!  
Wszyscy wybiegli z klasy, tylko nauczyciel walnął dłonią. W biórko. Twarzą Alry. 
- Posądzę pana o przemoc na uczniach! - poskarżył się Alra.
- Nie, proszę pana, on nie jest tego wart! Niech pan weźmie mnie!
Alra przez chwilę miał wrażenie, że łysina Adbeha zalśniła wściekłą czerwienią.  
Do klasy wszedł Andy i jakby nie widząc zaistniałej sytuacji usiadł w ławce, wyciągnął książki i czekał. Nie dostrzegł twarzy Alry wciskanej w biórko i przyglądającej się, z zachwytem, Leny. Wpatrywał się tępo w przestrzeń. Nauczyciel westchnął i poszedł szukać klasy, choć tak na prawdę zależało mu tylko na muszce, którą porwał Dziak.
- Andy? Co tam? - zapytała Lena. Chłopak nie odpowiedział, tylko spojrzał w jej stronę, gdzieś ponad jej ramieniem.
- Jeszcze wczoraj wysyłałeś jej listy miłosne, a teraz nic? - zdziwił się Alra. Choć nie powiem, pasowało mu to. Uśmiechnął się zadowolony.
Jeden frajer mniej...
- To nie ma znaczenia. Nic już nie ma znaczenia.
Przyjaciele spojrzeli po sobie.
Szkielet Smoka Panda Graphics